Do Vallemi sprowadziła nas chęć odwiedzenia jaskini. Chilijka, którą spotkaliśmy w Argentynie rekomendowała nam to miejsce. Pytanie czy to jaskinia turystyczna i jak jest z biletami zbyła śmiechem: "To jest Paragwaj, tam nie ma ma nic dla turystów, musisz umówić się z tym człowiekiem, on oprowadza" i tu dała nam namiar w postaci nazwiska, nr telefonu.
No to jesteśmy w mieście, trzeba by nawiązać łączność z przewodnikiem. Z braku znajomości języka rozmowa przez telefon mogłaby nie przynieść pożądanych rezultatów. Zapoznajemy więc rodzinkę przesiadującą w cieniu pod sklepem i sączącą mate (a właściwie terere), a następnie pokazujemy im zeszyt zapisanymi nazwami jaskiń, nazwiskiem i telefonem jaskinowca. Reagują prawidłowo - dzwonią do niego i relacjonują zdarzenie, po czym informują nas, że tu przyjedzie. Kiedy? Dzisiaj. OK.
Rzeczywiście przyjeżdża umawiamy się na 14.30 mamy mieć ciuchy z długim rękawem i dobre buty. W międzyczasie lokujemy się w Hospedaje po przeciwnej stronie ulicy (dwójka 50.000 PYG). Idziemy rozejrzeć się za jakimś barem, jednak po przejściu 200 metrów, juz wiemy, że należy się szybko ewakuować do cienia i pod wentylator. Upał niewiarygodny.
Z lekkim poślizgiem ruszamy do jaskiń, leżą ok. 30 km za miastem. Dojedziemy tam motorami - z tej przyczyny przybyło 2 przewodników-kierowców (Oskar i Tymoteusz). Okazuje się, że po to by w czasie podróży nie spalić rąk mamy mieć długie rękawy, bo w jaskini będzie panowała temperatura 35 C (oczywiście stała przez cały rok). Sama droga super widokowa, generalnie możemy się poczuć jak w "Dziennikach motocyklowych".
Pierwsza dziura Santa Caverna, tak na 1,5 h zwiedzania, ładna nie można powiedzieć. Dużo ciekawych form, a także zwierzaków (pająki, nietoperze - prawdziwe krwiopijcze wampiry). Potem jedziemy jeszcze do Jaskini 54, która jest już mniejsza i pozbawiona szaty naciekowej, ale za to wszystkimi otworami wkradają się do niej liany. Generalnie wycieczka bardzo udana.