Do Tingo Maria przyjeżdżamy koło 16stej. Okolica stała się zupełnie inna niż ta którą jeszcze mogliśmy podziwiać tego poranka. Wysokie surowe, szaro-bure góry, zastąpiły niższe około 1000m pagórki, za to całkowicie przerośnięte lasem tropikalnym. Czujemy przedsmak dżungli, bo w lasach obrastających tutejsze góry bujna zieleń, parno, skrzeczą papugi i latają ogromne niebieskie motyle (Morpho menelaus).
Przepiękna otaczająca nas zieleń, idealna temperatura, sprawiają że deszcz jest jakby trochę mniej dokuczliwy, choć uciekamy przed nim chroniąc się pod baldachimami rozwiniętymi wzdłuż sklepów. Zaciągamy języka lokalnych w sprawie jakiegoś środka transportowego do Pucallpy. Niestety co do odjazdów zdania są podzielone, co dodatkowo jest skomplikowane jutrzejszym Nowym Rokiem. Biegniemy zatem poszukać jakiegoś przytulnego miejsca na noc. Mimo że już niedługo skończy się obecny rok, na ulicach nie odczuwa się odświętnej atmosfery, czy też przygotowań do wieczornych zabaw. Bazar który zajmuje sporą kwadrę żyje sobie codziennym życiem. Nagle olśniewa nas że w Polsce Nowy rok właśnie minął. I rzeczywiście wskakujemy do pierwszej z bazarowych budek telefonicznych aby złożyć życzenia rodzicom, którzy przenieśli się już do 2011 roku. My na tą chwile musimy jeszcze kilka godzin poczekać. Po 22giej życie bazarowe niespiesznie zamiera, o północy trochę fajerwerków na głównej ulicy oznajmia światu nadejście kolejnego roku. Obchodzę jeszcze raz zaułkami miasta w poszukiwaniu oznak zabaw noworocznych. Na ulicach szwędają się grupki znudzonych wyrostków, a klubiki jakie mijałem wydawały się być bardziej ponurymi klubami dla macho niż ogólnodostępnymi imprezowniami buchającymi południowo-amerykanską radością.